Menu toggle
Navigation

„Polenaktion“ 1938

Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.

Mediathek Sorted

Mediateka
Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.
Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.

Polskie obywatelstwo, niemiecka tożsamość – w ten sposób można scharakteryzować wielu wypędzonych. Także Marcela Reich-Ranickiego, który jako 18-latek musiał w ramach „Polenaktion“ opuścić Niemcy. Późniejszy „papież literatury“, urodził się w 1920 roku we Włocławku. Mówił o sobie, że jest „pół Polakiem, pół Niemcem i całym Żydem“. Polskę opuścił w wieku 9 lat, gdy jego rodzina nękana problemami materialnymi przeniosła się do Berlina. Dojście do władzy nazistów oznaczało dla Ranickiego, podobnie jak dla innych Żydów, coraz większe ograniczenie praw. Wprawdzie został jeszcze dopuszczony w 1938 roku do matury, ale jego wniosek o przyjęcie na Uniwersytet Fryderyka Wilhelma w Berlinie (po wojnie przemianowany na Uniwersytet Humboldtów) został odrzucony ze względu na żydowskie pochodzenie.

Kilka miesięcy później, 28 października, przed godziną 7 rano do drzwi niewielkiego pokoju przy Spichernstraße 16 w berlińskiej dzielnicy Wilmersdorf, zapukała policja. 18-letniemu Ranickiemu wręczono nakaz opuszczenia Niemiec. Wprawdzie dokument przewidywał na to 14 dni, ale do wykonania decyzji przystąpiono natychmiast. „To, że musiałem zostawić wszystko, co znajdowało się w tym małym pokoju, rozumie się samo przez się. Mogłem zabrać ze sobą tylko pięć marek i aktówkę. Ale nie wiedziałem nawet, co mam do niej schować. Włożyłem tylko w pośpiechu zapasową chusteczkę i coś do czytania.“[20]

Początkowo Ranicki przypuszczał, że ktoś złożył na niego fałszywy donos – tak nierealne wydawało mu się zatrzymanie bez przyczyny. Wkrótce dowiedział się, że jedynym „powodem“ było jego polskie pochodzenie. W wydanej kilkadziesiąt lat później autobiografii „Mein Leben“ słynny krytyk literacki tak opisuje swoich towarzyszy niedoli: „To byli Żydzi i tylko mężczyźni, wszyscy starsi niż ja, osiemnastolatek. Mówili doskonale po niemiecku i ani słowa po polsku. Urodzili się w Niemczech albo przyjechali tu jako małe dzieci i tutaj chodzili do szkoły. Ale z jakiegoś powodu, jak dowiedziałem się wkrótce, wszyscy posiadali polski paszport – tak samo jak ja.“[21]

Dzięki wspomnieniom Marcela Reich-Ranickiego zachował się jeden z najbardziej dokładnych opisów transportu Żydów: „Nie powiedziano nam, dokąd jechał pociąg, ale wkrótce stało się jasne, że jedziemy w kierunku wschodu, a więc do polskiej granicy. Marzliśmy, ponieważ wagony nie były ogrzewane, ale każdy miał siedzące miejsce. Porównując z późniejszymi transportami, były to jeszcze ludzkie, niemal luksusowe warunki. (…) Na granicy niemieckiej musieliśmy wysiąść z wagonów i ustawić się w kolumny. Było całkowicie ciemno, było słychać głośne komendy, liczne strzały, przeraźliwe krzyki. Potem przyjechał pociąg. To był krótki polski pociąg, do którego niemieccy policjanci nas brutalnie zapędzili. W wagonach było niezwykle tłoczno. Drzwi natychmiast zostały zamknięte i zaplombowane, pociąg odjechał.”[22]

Pociągi wiozące wypędzonych z Niemiec trafiały do Bytomia, Chojnic, Krzyża. Dla większości deportowanych Żydów stacją docelową stał się jednak Zbąszyń (niem. Bentschen), niewielkie miasteczko, które po powstaniu Państwa Polskiego znalazło się na granicy z Niemcami. Pierwsze pociągi przejechały przez granicę bez problemu, wykorzystując pełne zaskoczenie Polaków. Nikt nie uprzedził straży granicznej ani władz przygranicznych miejscowości o nadciągającej fali uchodźców. Gdy jednak nadchodziły kolejne transporty, początkowo strona polska odmówiła ich przyjęcia. Pociągi zatrzymywały się więc kilka kilometrów przed granicą w tzw. pasie ziemi niczyjej (Niemandsland). Stamtąd Żydzi pędzeni byli przez las i mokradła w stronę Polski. Towarzyszyły im groźby i ostrzał prowadzony przez nazistowskich funkcjonariuszy. „Nie znaliśmy ani celu naszej drogi, ani naszych dalszych losów. Kilka godzin później zobaczyliśmy w oddali czerwono-biały szlaban ustawiony w poprzek drogi, a gdy się przybliżyliśmy – polską flagę. W pobliżu granicy po obu stronach drogi znajdowały się obszary błotniste i mokradła. To była „ziemia niczyja“ pomiędzy Niemcami a Polską. Nagle Niemcy zaczęli strzelać w stronę długiej kolumny Żydów – mężczyzn, kobiet i dzieci. Uciekliśmy na mokradła. Mój ojciec pociągnął mnie w dół i wepchnął moją głowę głęboko w błoto. W tym momencie myślałem, że mój ukochany ojciec chciał mnie utopić! W końcu strzały ustały. Wolno, oblepieni błotem, wygramoliliśmy się z mokradeł i przeszliśmy w bród rzekę na terytorium Polski. Sześciu polskich strażników granicznych – tylko tylu ich stało naprzeciwko uzbrojonych niemieckich żołnierzy.“[23] – tak swoją drogę do Zbąszynia opisał Willi Najman, wówczas 9-letni chłopak, którego niemiecka policja zabrała ze szkoły w Hamburgu i deportowała wraz z całą rodziną.

 

[20] Marcel Reich-Ranicki, Mein Leben, 17. Auflage 201, s. 157. Wszystkie cytaty z tej książki w tłumaczeniu autorki
[21] Tamże, s. 158
[22] M. Reich-Ranicki, Mein Leben..., s. 159
[23] Do zobaczenia za rok w Jerozolimie..., s. 162