Menu toggle
Navigation

„Polenaktion“ 1938

Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.

Mediathek Sorted

Mediateka
Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.
Wydalenie polskich Żydów z Norymbergii w ramach tzw. „Polenaktion“, 1938 r.

Nikt nie wie, ilu Żydów straciło życie podczas transportu i przedzierania się przez ziemię niczyją  do Polski. Ostatecznie, rząd w Warszawie zezwolił na wpuszczenie deportowanych na terytorium Polski, z których wielu już i tak udało się przekroczyć granicę. W ciągu dwóch dni do Zbąszynia, liczącego nieco ponad 4 tysięcy mieszkańców, dotarło od 8 do 9,5 tysięcy osób. Stanowili oni ponad połowę wszystkich wypędzonych z Niemiec Żydów polskiego pochodzenia. Miejscowość z dnia na dzień stała się gigantycznym obozem uchodźców. Znalezienie zakwaterowania dla tak ogromnej liczby potrzebujących było niemożliwe. Część osób znalazła schronienie w budynku dworca, w młynie lub w dawnych koszarach wojskowych, inni musieli koczować pod gołym niebem. Z czasem Żydów zaczęto kwaterować też w mieszkaniach prywatnych.

Polska próbowała negocjować z Niemcami odesłanie wydalonych Żydów z powrotem do Trzeciej Rzeszy i przyznanie im odszkodowań lub pozwolenia na przeniesienie majątku do Polski. Ostatecznie, w styczniu 1939 roku, zawarto porozumienie zezwalające na dołączenie do deportowanych ich przebywających wciąż w Niemczech rodzin. Ci, którzy zostawili swój majątek, mogli wrócić na miesiąc do Niemiec, by uregulować sprawy. Powstały po likwidacji interesów kapitał musieli jednak złożyć na zamrożonych kontach bankowych w Niemczech.[24] Wybuch drugiej wojny światowej sprawił, że nigdy nie odzyskali swoich należności.

Kto mógł, a raczej, kto posiadał wystarczające środki, wyjeżdżał jak najszybciej ze Zbąszynia dalej, w głąb Polski lub emigrował do innych krajów. W pierwszych dniach miasteczko opuściło ok. dwóch tysięcy osób, w tym Marcel Reich-Ranicki, który dołączył do swojej rodziny w Warszawie.

Tym, którzy pozostali, Polacy i wysłani na miejsce pracownicy żydowskich organizacji charytatywnych, starali się pomóc w zorganizowaniu w miarę godnych warunków życia. Szybko zorganizowano zbiórkę koców, wydawano ciepłe posiłki i napoje, a burmistrz Zbąszynia, po tym jak już pierwszego dnia zabrakło chleba, ustalił na pieczywo stałą cenę, by zapobiec w ten sposób spekulacjom i windowaniu cen.

Nastroje w odniesieniu do społeczności żydowskiej były w ówczesnej Polsce dość chłodne. Mimo to lokalni mieszkańcy pospieszyli deportowanym z pomocą: „Nagłe pojawienie się takiej liczby głodnych, zziębniętych, ewidentnie wystraszonych ludzi wzbudziło w mieszkańcach naturalny odruch pomocy“[25] – mówi Wojciech Olejniczak, prezes fundacji Tres, zajmującej się m.in. upamiętnianiem ówczesnych wydarzeń w Zbąszynie. Wdzięczność wobec miejscowej ludności za ludzkie traktowanie wielokrotnie przewija się w późniejszych relacjach deportowanych spisanych m.in. przez amerykańską USC Shoah Foundation czy Instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Jerzy Tomaszewski, historyk zajmujący się tematem, przyznał, że „obywatele Zbąszynia ratowali wówczas honor Polaków.”[26]

Pomoc Żydom przebywającym w wielkopolskim miasteczku była finansowana głównie przez żydowskie organizacje charytatywne. Organizowano też zbiórki, w których aktywnie udzielali się mieszkańcy Zbąszynia. Oprócz zapewnienia dachu nad głową przed zbliżającą się zimą najpoważniejszym zadaniem było zorganizowanie wyżywienia. W miejscach zbiorowego zakwaterowania ustawiono wprawdzie kuchnie polowe, ale otrzymanie posiłku wymagało stania w długiej kolejce, a nie wszyscy dysponowali ciepłymi ubraniami.[27]

Przybysze z Niemiec zmagali się też z problemami natury psychicznej. Dramatyczne wydarzenia, rozłąka z rodziną i utrata majątku, a często też brak znajomości języka polskiego powodowały strach i osamotnienie. W Zbąszynie szybko zaczęły więc powstawać małe zakłady codziennej potrzeby: fryzjerski, krawiecki, szewski. Zorganizowano warsztaty rzemieślnicze, działała własna poczta, i służba sanitarna. Wszystko po to, by jak największą liczbę deportowanych włączyć w codzienne obowiązki i zapobiec w ten sposób pogrążaniu się w bezczynności i wywołanej nią apatii. Warunki panujące w obozie opisywał w jednym z raportów Isaak Giterman, polski dyrektor międzynarodowej organizacji pomocowej Joint Distribution Committee, świadczącej na miejscu pomoc wypędzonym Żydom: „Przynajmniej wszyscy ludzie mają teraz siennik do spania. Dzieci i chorzy dostają każdego dnia mleko, mamy wystarczająco bielizny dla każdego, a niektórzy otrzymują ubrania. Po początkowej rozpaczy, odbywają się teraz wieczory dyskusyjne dla syjonistycznej młodzieży i nauka polskiego. Najbardziej poruszająca była prośba dzieci o to, czy wszyscy poniżej 16-roku życia mogą spotkać się na zabawie.”[28]

 

[24] J. Tomaszewski, Przystanek Zbąszyń. W: Do zobaczenia za rok w Jerozolimie, s. 76

[25] Rozmowa przeprowadzona z Wojciechem Olejniczakiem przez Monikę Stefanek

[26] Do zobaczenia..., s. 82