"Siedziałem w obozach  koncentracijnych": Zbigniew Muszyński

Zbigniew Muszyński: Certyfikacja byłych więźniów obozu koncentracyjnego
Zbigniew Muszyński: Certyfikacja byłych więźniów obozu koncentracyjnego

Urodził się 13 sierpnia (w niektórych dokumentach wojennych jest wrzesień) 1926 roku w Jaworówce (w wielu dokumentach podany jest Chorostów) koło Włodzimierza Wołyńskiego w zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Ojciec Marcel prowadził hurtownię żywności we Włodzimierzu. Matka Emilia pochodziła ze szlacheckiej, bogatej rodziny Roguckich. Posiadali majątek, ziemię, sad (na Spasczyźnie, w Chorostowie). Miał starszego brata Leopolda i trzy siostry, dwie starsze (Irenę i Janinę), jedną młodszą – Teresę.

Przed II Wojną Światową mieszkała w ich domu Rosjanka, żona pułkownika, która uciekła przed Bolszewikami. Dzięki niej Zbigniew nauczył się języka rosyjskiego. Matka Emilia przyjęła pod opiekę trójkę bezdomnych, osieroconych chłopców (o nazwisku Dubiel), opiekowała się więc ośmiorgiem dzieci.

Kiedy Polska była pod zaborem rosyjskim matka Emilia pracowała w rosyjskim więzieniu w biurze i czasami przekazywała listy więźniom lub od nich. Po wybuchu rewolucji październikowej, NKWD chciało rozstrzelać matkę Emilię. Uratowała ją znajoma Rosjanka, wyciągając ją spod ściany śmierci (Emilia przekazywała jej korespondencję).

Zbigniew uczęszczał do trzech szkół powszechnych i gimnazjum: 1933 – 1939 do polskiej, od 1939 – 1941 do rosyjskiej i od 1941 – 1944 do szkoły niemieckiej. Znał bardzo dobrze trzy języki: polski, rosyjski i niemiecki.

Po napadzie Rosji sowieckiej na Polskę 17.09.1939 część Ukraińców z Wołynia założyła czerwone opaski i stworzyli policję komunistyczną. Wojsko Polskie walczące w kampanii wrześniowej wyparło Sowietów i chwilowo stacjonowało w lesie bielińskim. Wzięli ze sobą ukraińskich komunistów jako jeńców. Rodziny Ukraińców zwróciły się z prośbą do ojca Marcelego Muszyńskiego, aby ratował ich ojców i synów. Marcel poszedł do lasu i wypertraktował u polskich dowódców uwolnienie Ukraińców, sam doprowadził ich z lasu do Włodzimierza. Ten fakt najprawdopodobniej uratował później rodzinę Muszyńskich od wywózki na Syberię.

Po ponownym przejęciu Wołynia przez Sowietów Muszyńscy zostali ostrzeżeni, że są na liście do wywózki na Sybir. Którejś nocy wpadli do ich domu Sowieci i dali pół godziny na spakowanie się mieszkającej w ich domu kobiecie z dziećmi. Zrozpaczona kobieta płakała, krzyczała i nie będąc w stanie logicznie myśleć nie pakowała rzeczy, mogących się jej później przydać. Następnego dnia matka Emilia wysłała Zbigniewa z butami dla tych dzieci, do wagonów z wywożonymi na Syberię. Po tym fakcie matka Emilia przygotowała tobołek dla każdego z ośmiorga dzieci, którymi się opiekowała. Tobołki leżały gotowe do wzięcia obok ich łóżek. Dzieci wiedziały, że gdy w nocy przyjdą Sowieci każde ma zabrać ze sobą swój tobołek, szczęśliwie Muszyńskich nie wywieziono.

W 1941 r. Niemcy najechali na Rosję Sowiecką. Jego rodzinny dom we Włodzimierzu Wołyńskim na ul. Topolowej 21 został trafiony pociskiem artyleryjskim, góra była częściowo uszkodzona, ale nadal w nim mieszkali, miał schron i piwnice (teraz w ich domu mieszka rosyjski pop). Na ziemiach polskich Niemcy utworzyli Ukrainę.

Na wołyńskim Bielinie działało około 10 tysięcy partyzantów polskich, później AK-owców, rozpoczęli swą działalność na terenach majątku rodziny Zbigniewa w Spasczyźnie. Pomagał w tym przybyły z Anglii jeden z Cichociemnych, potem przeniesiono dowództwo do Bielina, stacjonowali w lasach Bielińskim i Kowelskim. Brat Leopold był partyzantem.

Od 1941 roku Zbyszek współpracował z polskimi partyzantami będąc łącznikiem pomiędzy miastem i grupami partyzantów. Jeżdżąc konno, przekazywał ważne informacje. Przewoził również broń z pobliskich koszar do partyzantów, na wozie, pod gnojem. Działał pod pseudonimem ‘Pirat’. Któregoś dnia zawiózł buty podchorążemu Tadeuszowi Turzynieckiemu (brat męża siostry) do wioski Anusin. Następnego dnia Tadeusz został zabity.

Był świadkiem ‘rzezi wołyńskiej’, z jego rodziny zamordowano 16 osób. Widział płonące polskie wsie. Podczas napadów Ukraińców sąsiedzi chronili się w ich domu, w oknie na piętrze był karabin maszynowy.

W koszarach po polskim wojsku – dywizji artylerii, niedaleko domu na Topolowej, było pełno amunicji. W sadzie zostało około 20 armat. Rosjanie i Niemcy nie dotykali amunicji, ponieważ obawiali się, że jest zaminowana, korzystali z niej natomiast polscy partyzanci. Zbigniew nie raz przewoził wozem, pod gnojem amunicję do lasu bielińskiego dla partyzantów. Chłopcy z Włodzimierza szkolili się tam ze strzelania, ich celem były ptaki. Jednego dnia Zbigniew bawił się armatą, wystrzeliła, pocisk spadł koło domu jego ciotki, szczęśliwie nikogo nie zabił I niczego nie uszkodził.

Na wiosnę 1944 roku, kiedy Armia Radziecka weszła na teren Wołynia, Zbigniew z partyzantami przeszedł przez Bug do Polski. Ostrzeliwani partyzanci rozpierzchli się przedostając się do Polski na własną rękę. Ci, którzy poszli w prawo, wpadli w niemiecką zasadzkę, zdradzeni przez Ukraińców. Zbigniew poszedł w lewo z dwoma zdobycznymi końmi, następnie przedostał się do Hrubieszowa do swojej siostry.

Z Hrubieszowa pojechał do Warszawy, gdzie Armia Krajowa załatwiła mu dokumenty i pracę w hurtowni, blisko Marszałkowskiej. Dowiedział się z kim może rozmawiać, na kogo ma uważać, kto jest folksdojczem. AK początkowo proponowała mu partyzantkę, ale Zbigniew chciał zobaczyć Warszawę. Zamieszkał na Powiślu u sióstr Urszulanek na ulicy Dobrej. Na dzień przed wybuchem powstania spotkał kolegę Janusza Słotkowskiego, partyzanta z Bielina.

1 sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie, Zbigniew został przydzielony do zgrupowania ‘Krybar’ na Powiślu. Pod pseudonimem ‘Mały’ walczył do ostatnich dni kapitulacji Powiśla. Jego zadaniem było obserwować most Kierbedzia, który był w rękach Niemców. Obserwacji dokonywał z posterunku, który mieścił się u Sióstr Urszulanek na ul. Dobrej. AK-owski posterunek mieścił się na górze. Zbigniew jako 18- latek był najstarszy z obserwatorów i dowodził nimi. Codziennie składał raport o ruchach na moście Kierbedzia łącznikom przybyłym z elektrowni. Był łącznikiem na Starówce, na Mariensztacie (tu, o mało co nie został zastrzelony), obsługiwał zrzuty z Londynu, walczył na posterunku na Dobrej.

Czytali Biuletyn Informacyjny, słuchali polskich komunikatów radiowych. Któregoś dnia przeleciało kilka samolotów dokonujących zrzuty dla Powstańców. Jeden z nich leciał od mostu Poniatowskiego w kierunku mostu Kierbedzia. Nie zdążył nic zrzucić, nad mostem Kierbedzia został zestrzelony przez Niemców. Zbigniew widział spadający samolot po niemieckiej stronie mostu.

Któregoś dnia przepłynęli przez Wisłę polscy żołnierze z Armii Berlinga do pomocy. Zapytali Powstańców jaką mają broń przeciwko atakującym ich czołgom. Kiedy pokazali im ‘koktajle Mołotowa’ powiedzieli ‘Pocałujcie nas w dupę” i wrócili tą samą drogę do swoich.

Siostry Urszulanki opiekowały się dziećmi, rannymi i żywiły wszystkich głodnych. Dzięki temu do końca Powstania Zbigniew był dobrze odżywiony. Pomagał im, mówił, że ‘był anestezjologiem’ tzn. przytrzymywał operowanych na żywo, bez znieczulenia. Gasił, również, pożary po bombardowaniach niemieckich.

Ze zbombardowanych domów ludność cywilna przemieszczała się piwnicami i przekopami od strony Sióstr Urszulanek, zakładu księdza Siemca w kierunku mostu Poniatowskiego. W pewnym momencie utknęli w korku w korytarzach, poprosili Zbigniewa o pomoc, miał przy sobie karabin z jednym nabojem. Przepuścili go do przodu, okazało się, że w jakimś pomieszczeniu siedziała kobieta z dużym psem i nikogo nie wpuszczała, kazał się jej usunąć. Szedł dalej na czele, przy wyjściu z piwnicznego przekopu stali Niemcy, którzy rabowali ludność cywilną odbierając im wszystko co posiadali, zegarki, pierścionki. Na placu stało setki cywilów. Niemców było trzech, jednego zastrzelił kolega, drugi trzymał w ręce granat, Zbigniew mierzył do niego z karabinu. Obaj nie strzelali, zbyt wielu było cywili dookoła. Nadleciał samolot niemiecki i zrzucił bombę blisko, po prawej stronie, Niemcy uciekli, cywile rozpierzchli się szukając schronienia.

Na ulicy Karowej po prawej stronie był szpital, AK kazało ewakuować rannych ze szpitala u Urszulanek. Zbigniew z kolegami przenosił ich i kładł na placu przed budynkiem, ponieważ w środku nie było już miejsca. Leżący chorzy i ranni, prosili, aby ich dobić.

Powstańcy bronili się do ostatniego naboju, szczególnym bohaterstwem wykazali się podczas obrony Elektrowni, regularnie obrzucanej bombami przez Niemców. Poddali się dopiero po rozkazie wydanym przez dowódców AK - 7 września 1944. Wyszli na plac, złożyli resztki broni. Niemcy kazali im iść w kierunku kolei. Był w przejściowym obozie w Pruszkowie, a tam wsadzono ich do wagonów towarowych, wysiedli w Dachau.

Po kapitulacji Żołnierze AK powinni być traktowani jako jeńcy wojenni. Tymczasem ich traktowano jak bandytów.

Zbigniew wraz z innymi Powstańcami z Powiśla został wywieziony do Obozu Koncentracyjnego w Dachau na tzw. kwarantannę, mówiono im, że jadą do Wiednia. Było to 12.09.1944 roku, nadano mu numer 104884. Tam spotkał po raz pierwszy ks. Gajkowskiego, który wydawał nowoprzybyłym pasiaki.

27.09.1944 roku około 400 więźniów zostało przewiezionych z Dachau do obozu koncentracyjnego w Sandhofen w Mannheim, który podlegał obozowi koncentracyjnemu KZ Natzweiler I zmuszonych do służalczej, przymusowej pracy w fabryce samochodów Daimler Benz przy produkcji skrzyni biegów. Więźniowie początkowo pilnowani byli przez SS-manów z karabinami z SS Komando, w środku i na zewnątrz hali fabrycznej oraz w obozie. Następnie przejęli ich piloci z Luftwaffe. Komendant obozu – kapitan ogłosił na apelu, że więźniowie są zarejestrowani w Genewie i że będą dostawać paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża. Ucieszyli się, ale niczego nie dostali.

Mieszkali w szkole, w klasach do których wstawiono piętrowe prycze. Spał na górze, na dolnej pryczy spał więzień Strasburger (miał w Polsce żonę i dzieci), mówił, że miał kogoś z rodziny w rządzie londyńskim.

W KZ Sandhofen Zbigniew miał numer 30082. W którąś niedzielę Zbigniew nie poszedł do pracy, nie usłyszał, albo nie rozpoznał swego numeru. Przez parę godzin musiał kucać z rękami do przodu na placu przed szkołą, grozili mu, że go zabiją za sabotaż. Pilnował go wartownik, radził po cichu Zbigniewowi, aby kucał trochę wyżej, bo nie wytrzyma. W pewnym momencie podszedł do nich komendant obozu (kapitan Luftwaffe) i zapytał wartownika, dlaczego Zbigniew kucał, wartownik nie wiedział. Komendant poszedł do wartowni i wydał polecenie, aby go puścili. Polscy kucharze zawołali go do kuchni, tam dali mu jeść. Udało mu się.

Któregoś dnia Zbigniew poszedł do ubikacji. Byli tam już inni więźniowie, którzy wzięli gazety z hal produkcyjnych i poszli do ubikacji założyć je pod pasiaki, ponieważ było im zimno. Tymczasem Niemcy z biura obserwowali ich, widząc zgromadzenie w toalecie wpadli tam i pobili więźniów. Uciekając przed razami, Zbigniew spadł ze schodów i uszkodził sobie żebra.

Stary Niemiec- cywil, któremu podlegał, pracował za niego, gdy z bólu nie mógł się ruszać, a czasami kładł mu kanapkę na taśmę produkcyjną.

Do zakładów w Daimler Benz, Zbigniewa wraz z innymi więźniami przeważnie dowożono kolejką, parę razy musieli iść na piechotę około 10 kilometrów, po bombardowaniach.

Po zbombardowaniu obozu w Sandhofen w Mannheim, gdy byli w pracy, Zbigniew wraz z innymi zostali przeniesieni do obozu koncentracyjnego w Buchenwald 26.12.1944. Po drodze śpiewali polskie kolędy. Zmieniono jego numer na 46868. Tam zachorował, chciał iść do szpitala. Przebywający tam starsi, polscy więźniowie kazali mu uciekać z tego szpitala, aby niemieccy lekarze nie robili na nim doświadczeń, zwłaszcza, że był młody.

Po kilku tygodniach kwarantanny w bloku nr 25, dnia 23.01.1945, z Buchenwaldu przeniesiono ich do obozu koncentracyjnego w fabryce Adlerwerke we Frankfurcie, do przymusowej pracy. Nadal trzymano ich w tej samej grupie. Wybrano 20 z nich i nauczono ich spawać, potem pracowali na taśmie. Pracował tam z Holendrem przy składaniu podwozia do samochodów transportowych.

W koszmarnych warunkach przez około dwa i pół miesiąca. Tam spali w pomieszczeniach obok hal fabrycznych. Często były bombardowania, musieli zbiegać na dół do schronów. Pilnowali ich SS-mani, któregoś dnia wydali więźniom koce, ponieważ przyjechała delegacja z Czerwonego Krzyża. Następnego dnia, po wyjeździe komisji odebrali im koce. Jeden z braci Strasburgerów - Goliat zmarł w obozie Adlerwerke, był jednym z pierwszych, którzy umarli z wyczerpania. W związku z głodowymi racjami żywnościowymi, zimnem I wyczerpującą ciężką pracą Zbigniew zaczął podupadać na zdrowiu.

Około 13.03.1945 Niemcy zrobili segregację, oddzielili około 200 słabych i powiedziano im, że pojadą do obozu na odpoczynek. Bardzo osłabionego Zbigniewa przetransportowano do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen. Poinformowano więźniów, że jadą do sanatorium, załadowano ich do trzech wagonów towarowych, po 60 osób do jednego. Jechali ściśnięci, na stojąco, przez około 5 dni, bez jedzenia i wody, niektórzy pili swój mocz, wielu z nich zmarło w drodze. Zbigniew miał szczęście, stał koło okna. Wagony z więźniami dołączono do pociągu transportującego rakiety V1 i V2. Amerykańskie samoloty (eskadra w ilości 8 – 9 samolotów) zaatakowały pociąg, początkowo strzelali do uciekających strażników niemieckich, potem, gdy zauważyli więźniów w pasiakach machających do nich marynarkami, przestali strzelać i odlecieli.

Zbigniew twierdził, że w Dachau było najlepiej, czysto i nie walczyli o jedzenie, w Buchenwaldzie na kwarantannie też był porządek, w Mannheim, a szczególnie w Adlerwerke we Frankfurcie było zimno, brakowało jedzenia, ciężko pracowali i były wszy, ale najgorzej było w Bergen-Belsen, to był „obóz śmierci i piekła na ziemi”.

Bergen-Belsen okazał się być obozem zagłady, dokąd przywożono więźniów na śmierć. Były tam różne narodowości. Po lewej stronie stały baraki dla mężczyzn, po prawej dla kobiet.

Warunki w obozie były tak straszne, że panował tam kanibalizm. Część trupów nie miała łydek, niektórzy wygłodzeni śmiertelnie więźniowie jedli je, któregoś dnia, Zbigniew był zaproszony na „ucztę”. Wszy były wszędzie, ale w Bergen-Belsen ciała ludzkie były od nich czarne. Niektórzy więźniowie, wygłodzeni do granic, dłońmi zgarniali je ze swoich ciał do ust i jedli je.

Zaraz po przyjeździe przydzielono transport osłabionych z zakładów Adlera do baraku bez prycz, spali na brudnej i mokrej podłodze. Prycze w rogu były tylko dla blokowego i kapo. Było tłoczno i ciemno, jeśli komuś chciało się do ubikacji, musiałby iść po leżących na podłodze ciałach, często więc więźniowie załatwiali się tam, gdzie leżeli. Większość z nich miała przeziębione pęcherze. Ponadto w nocy nie można było wychodzić z baraku. Smród był nie do zniesienia. Każdego dnia coraz mniej kolegów wstawało na poranne zbiórki. Ciała zmarłych więźniów leżały na stosach po lewej stronie baraków, usuwaniem ich zajmowało się inne komando, Rosjanie.

W pierwszy dzień Zbigniew spotkał młodą Żydówkę, powiedziała mu, że Amerykanie wykupują ją od Niemców z obozu. Poprosił, aby przyniosła mu wodę. Trochę wypił, resztą się obmył.

Na zbiórce porannej SS-man wybrał sześciu więźniów, między innymi Zbigniewa i przeniósł ich do bloku Nr 1 – roboczego. Tam były prycze, jego mieszkańcy sprzątali obóz, myli łaźnie i dostawali za to miskę zupy. Zbigniew uważa, że dzięki tej wodzie od młodej Żydówki został wybrany, ponieważ wyglądał lepiej niż inni oraz że ten fakt uratował mu życie.

Więźniowie z bloku roboczego mieli przydzieloną miskę dla siebie, pozostali, niepracujący więźniowie mieli miskę na dwóch. Byli tak głodni, że gdy nalano im zupy, jeden z tą miską uciekał, aby zjeść również część tego drugiego, drugi go gonił, zupa często wylewała się. Trzeba było chronić swoje głodowe porcje żywnościowe, a często walczyć o nie.

Początkowo Zbigniew miał rąbać drzewo, aby dostać miskę zupy, był tak słaby, że z ledwością podnosił siekierę do góry, a co dopiero rąbać. Kapo podrzucił mu kilka wiórów pod pachę, aby go SS-mani nie zabili.

Następnego dnia Rosjanie wsadzili go na taczankę, bo nie mógł już chodzić i wzięli ze sobą do sprzątania łaźni. Lubili go, bardzo dobrze mówił po rosyjsku i szanowali go za walkę z Niemcami, nazywali go ‘polskim partyzantem’ i pytali go ‘ilu Niemców zabił?’.

Gestapowcy urządzali sobie zabawy, kucharze wołali więźniów na zupę do kuchni, a za rogiem stali gestapowcy i bili przybyłych.

Kiedyś rozdawali im chleb z okazji jakiegoś niemieckiego święta. Zbigniew był w pierwszym rzędzie, od tyłu głodni napierali do przodu, pchając ich. SS-mani tłukli pałami tych z przodu, wtedy dotkliwie pobili go po głowie, był cały spuchnięty.

W kwietniu od paru tygodni słychać było ostrzeliwania artyleryjskie. Josef Kramer, komendant obozu postanowił oczyścić obóz. Przed barakami leżały stosy trupów. Kazał wykopać bardzo głęboki dół i zagnał wszystkich żywych do noszenia trupów. Byli bardzo słabi, w czwórkę ciągnęli jednego trupa. Musieli uważać, aby nie wpaść do dołu. Ci którzy wpadli, nie byli w stanie z niego wyjść.

15 kwietnia 1945 roku Zbigniew stał przy bramie obozu, podtrzymując się jej prawą ręką i nagle podjechał na motorze angielski patrol. Zbigniew, ostatkiem sił, poszedł do rosyjskich więźniów i powiedział im, że Anglicy przyjechali, a następnie przewrócił się i zemdlał z wyczerpania. Anglicy z Brytyjskiej Królewskiej Artylerii wyzwolili obóz.

Rosjanie, myśląc, że Zbigniew nie żyje, wrzucili go na stos ciał zmarłych więźniów. Odnalazły go tam znajome więźniarki obozu, sanitariuszki z Powstania Warszawskiego, które ściągnęły go ze stosu ciał (ruszał jeszcze ręką) i przy pomocy Anglików odtransportowały go do szpitala w Bergen (niestety nie pamięta ich imion). Przebywał tam parę miesięcy. Angielskie pielęgniarki nazywały go więźniem ‘X’, ponieważ stracił całkowicie pamięć i nie wiedział kim jest. Uczył się chodzić, powoli wracał do zdrowia, ale pamięć mu nie wracała. Po wyjściu ze szpitala przeszedł do obozu w Celle.

Chciał wracać do Polski, wsiadł do samochodu z Rosjanami, ale słysząc co mają do zaoferowania Polakom, uciekł z samochodu. Śpiewali o Stalinie, przez którego Zbigniew musiał uciekać ze swoich rodzinnych stron - z Wołynia. Przez jakiś czas żywili go Niemcy z okolicznej wsi, potem wrócił ponownie do obozu w Celle, gdzie został rozpoznany przez kolegę z obozów - Paszkowskiego, który poinformował go jak się nazywa i kim jest. Ponownie wrócił do szpitala, gdzie go dobrze odżywiano i leczono, tym razem jako Zbigniewa Muszyńskiego, jeńca wojennego. Pamięć szczęśliwie wróciła.

Po powrocie do Celle wstąpił do wojska, do Kompanii Wartowniczej, działającej przy Armii Amerykańskiej w Mannheim Kaefertal. Dowódcą był jego kolega z Buchenwald kpt. Cuber. Ukończył kilka kursów Wartowników Wojskowych i dowodził polskim plutonem wartowniczym działającym przy Armii Amerykańskiej. Między innymi, dowodził plutonem wartowników, który prowadził kolumnę jeńców niemieckich do obozu w Dachau. Rok wcześniej, będąc jeszcze więźniem w Dachau śniło mu się, że miał skrzydła i wylatywał ponad bramą z obozu, a potem, że wprowadzał kolumnę Niemców do obozu, przechodząc przez bramę w Dachau. Koledzy go obudzili, bo krzyczał przez sen, opowiedział im co mu się śniło. Sen ten spełnił się.

Postanowił się uczyć. Płacił swoim przydziałem papierosów niemieckim profesorom za uczenie go matematyki i fizyki, przerabiał z nimi całki i różniczki. W sierpniu 1945 r. do kompanii przyszedł list, że kto ma dużą maturę może rozpocząć naukę w Polskiej Wyższej Szkole Technicznej w Esslingen Neckar. Nie miał, postanowił zdać egzamin wstępny. Zdał egzamin w Stuttgarcie z bardzo dobrym wynikiem przed kilkuosobową komisją egzaminacyjną, był jedynym zdającym. Pracował w Gwardii Wartowniczej w Ludwigsburg i rozpoczął naukę. Codziennie dojeżdżał pociągiem z Ludwigsburg do Esslingen i z powrotem do pracy w biurze KW. Studiował 3 lata, służąc jednocześnie w Kompanii Wartowniczej. W Ludwigsburg spotkał jednego z przybranych braci Dubielów, ten wrócił do Polski i powiadomił matkę, że Zbigniew żyje.

Kiedy służył w KW w Ludwigsburg, 4 kompanie pilnowały kilka tysięcy jeńców niemieckich, mieli około 60 karabinów maszynowych. Któregoś dnia przyszedł amerykański kapitan i poprosił o przydział pięciu jeńców niemieckich do pracy – do sprzątania. Jeden z jego wartowników zabrał 5 więźniów do miasta do pracy. W tłumie cała piątka uciekła. Wieczorem wszyscy wrócili z koszykami z jedzeniem. Zbigniew był tak zadowolony, że nie musiał zgłaszać ucieczki, że nawet im nie zarekwirował jedzenia z tych koszyków. No cóż, gdyby to Zbigniew uciekł rok wcześniej, z pewnością by nie żył, Niemcy nie mieliby żadnych skrupułów.

Będąc w Gwardii Wartowniczej w Ludwigsburg woził niemieckich jeńców na przesłuchania do Norymbergii.

Zbigniew wierzy, że nad jego życiem czuwa Św. Jozafat Kuncewicz, jego przodek urodzony we Włodzimierzu Wołyńskim, zamordowany w 1623 roku na tle religijnym. Beatyfikowany w 1643 przez Papieża Urbana VIII, a kanonizowany w 1867 przez Papieża Piusa IX. Od 1949 jego relikwie spoczywają w Bazylice Św. Piotra w Watykanie obok Św. Jana. Jako pięciolatek Zbigniew wyśnił sobie wizerunek swojego przodka. W 1949, kiedy relikwie Świętego przenoszono do Watykanu, a odnaleziona przez Czerwony Krzyż rodzina przesłała mu fotografię św. Jozafata, Zbigniew rozpoznał go jako tego ‘Jezusa, który przyszedł do niego we śnie’, gdy miał 5 lat i gdy opowiedział ten sen matce w tamtym czasie.

Zbigniew emigrował do Australii w 1948 roku, tu musiał odpracować dwa lata przy wyrębie lasu, a następnie pracował jako kolejarz na trasie Perth - Geraldton. Przez 5 lat pracował w Narogin jako technik dentystyczny w gabinecie dr Mariana Brzezińskiego. Następnie pracował w Perth w gabinecie dentystycznym McGibbon. Jednym z jego pracodawców był L. Trotter – pilot z czasów wojny, latał między innymi nad Warszawą, dokonując zrzutów dla AK podczas Powstania Warszawskiego.

Pasją Zbigniewa były konie, hodował je i trenował. Jego najlepszy koń wygrywał wyścigi konne w Australii i w Ameryce.

Będąc już w Australii, spotkał ks. Gajkowskiego, kolegę z Dachau.

Zbigniew ożenił się z piękną Polką Zofią– Miss Polonii w Perth i żyją szczęśliwie, i w dostatku do dzisiejszego dnia. Pani Zosia, również pochodzi z kresów, była Sybiraczką. Wraz z rodziną wyszła z Syberii z gen. Andersem.

Po upadku komunizmu w Polsce, w kwietniu 1995 roku pan Zbigniew Muszyński został odznaczony: Krzyżem Oświęcimskim, Krzyżem Armii Krajowej oraz Warszawskim Krzyżem Powstańczym, a w marcu 1999 roku - został odznaczony Medalem za Warszawę 1939 -1945 oraz Krzyżem Partyzanckim.

W lutym 2002 roku pan Zbigniew został mianowany na podporucznika, a w marcu 2004 roku na porucznika Wojska Polskiego.

 

 

Rozmowy prowadziły: Urszula Celińska-Mysław oraz Anna Lilpop
Opracowała: Anna Lilpop
Kwiecień 2017 – Listopad 2018

Mediateka
  • Zbigniew Muszyński: metryka urodzenia

    Zbigniew Muszyński: metryka urodzenia
  • Zbigniew Muszyński: Certyfikacja byłych więźniów obozu koncentracyjnego

    Zbigniew Muszyński: Certyfikacja byłych więźniów obozu koncentracyjnego
  • Zbigniewa Muszyńskiego legitymacja studencka Polska Wyższa Szkoła Techniczna w Esslingen

    Zbigniewa Muszyńskiego legitymacja studencka Polska Wyższa Szkoła Techniczna w Esslingen
  • Zbigniew Muszyński: zaświadczenie

    Zbigniew Muszyński: zaświadczenie
  • Zbigniew Muszyński po prawej

    Zbigniew Muszyński po prawej
  • Zbigniew Muszyński: Awans na porucznika Wojska Polskiego w 2004 roku.

    Zbigniew Muszyński: Awans na porucznika Wojska Polskiego w 2004 roku.
  • Zbigniew na górze z pieskiem

    Zbigniew na górze z pieskiem
  • Zbigniew w środku na krzesełku, siedzący trzeci od prawej.

    Zbigniew w środku na krzesełku, siedzący trzeci od prawej.
  • Kompania Wartownicza (Zbigniew trzeci od prawej).

    Kompania Wartownicza (Zbigniew trzeci od prawej)
  • Zbigniew Muszyński: certyfikat

    Zbigniew Muszyński: certyfikat
  • Pan Zbigniew z żoną Zosią

    Pan Zbigniew z żoną Zosią
  • Zbigniew Muszyński

    Zbigniew Muszyński
  • Zbigniew Muszyński: medale

    Zbigniew Muszyński: medale