Remigracja czy powrót? Polak z Zagłębia Ruhry wraca do dawnej ojczyzny

Przed domem rodziny Tomczak/Galewsky, Osterfeld, 1929 r.
Przed domem rodziny Tomczak/Galewsky, Osterfeld, 1929 r.

Remigracja czy powrót? Polak z Zagłębia Ruhry wraca do dawnej ojczyzny


Nazywam się Patrick Barteit, urodziłem się w 1972 roku w Oberhausen. Jestem Polakiem z Zagłębia Ruhry. Nie znam języka polskiego. Jeszcze nie. Historia migracji mojej rodziny do Zagłębia Ruhry zaczyna się w 1918 roku w małej wiosce Orkowo, powiat Śrem, Prowincja Poznańska, i prowadzi w roku 2018, po stuleciu pobytu w Oberhausen, przez Warszawę do Olsztyna, tym samym z powrotem do Polski. To historia rodziny Tomczaków. To jest moja historia.

Początek

W roku 1900 w małej wiosce Orkowo nad Wartą urodził się mój pradziadek, Józef Tomczak, jako najstarszy syn Józefa i Stanisławy Tomczaków. Był Polakiem, jak od pokoleń jego rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. Dla wszystkich członków rodziny było to oczywistością. W domu rodziny rozmawiało się po polsku, jak w całej wiosce. Wskutek rozbiorów od 1795 roku nie istniało samodzielne państwo polskie. Prowincja Poznańska należała do Prus, język niemiecki był obowiązkowy w szkole i w urzędach. Z przyczyn urzędowych ludność polską określano jako „pruskich obywateli narodowości polskiej”, traktowano jako mniejszość narodową w Prusach, choć stanowiła ona większą część mieszkańców prowincji. Czasy były trudne, brakowało pieniędzy, panowała wielka bieda. Natomiast industrializacja Niemiec od drugiej połowy XIX wieku spowodowała wielki popyt na siłę roboczą. Przede wszystkim Zagłębie Ruhry przyciągało pracowników z Niemiec i z zagranicy. Węgiel i stal obiecywały lepszą przyszłość. W wieku 18 lat Józef Tomczak zdecydował się opuścić rodzinną wieś i wyruszył w drogę do Zagłębia Ruhry – jak setki tysięcy jego polskich rodaków.

Przyjazd

Józef przybył do Zagłębia Ruhry w styczniu 1918 roku i znalazł pracę jako górnik na kopalni „Osterfeld”, należącej do zjednoczenia „Gute-Hoffnung-Hütte” (GHH). W tym czasie Osterfeld było samodzielną gminą w Westfalii, aż do wielkiej reformy terytorialnej nadreńsko-westfalskiego okręgu przemysłowego, gdy 1 sierpnia 1929 roku, po połączeniu Osterfeld ze Sterkrade i (Alt-)Oberhausen powstało nowe miasto na prawach powiatu – Oberhausen im Rheinland. 
Ze względu na znaczną liczbę Polaków w Zagłębiu Ruhry działała tam dobrze zorganizowana społeczność polska, dysponująca świetną infrastrukturą. Także Józef Tomczak znalazł wsparcie i pomocne kontakty w środowisku polskim, dzięki czemu nie był pozostawiony sam sobie. Początkowo młodzi górnicy z zagranicy mieszkali w domach dla kawalerów, zapewnianych przez pracodawcę, albo jako podnajemcy, wynajmując za niewielkie pieniądze pokój wraz wyżywieniem w mieszkaniach osób prywatnych.
Jak prawie wszyscy robotnicy ze wschodu także Józef chciał możliwie szybko zarobić jak najwięcej pieniędzy, aby część dochodów posłać do starej ojczyzny i wesprzeć finansowo rodzinę. Co pozostało, to odkładał na bok. Stale utrzymywał kontakt z domem rodzinnym i z rodzeństwem, mimo znacznej odległości. Szczególnie z siostrą Zofią Stanisławą i bratem Stanisławem prowadził regularną korespondencję. Stanisław odwiedził nawet starszego brata w Osterfeld.

Po trzech latach pracy na kopalni, w 1921 roku Józef poznał moją prababcię Annę Marię Galewską. Jej rodzina pochodziła również z prowincji poznańskiej – z wioski Koryta w powiecie krotoszyńskim. Jej rodzice wywędrowali do Zagłębia Ruhry już w roku 1895. Ojciec Anny Marii, Tomasz, mój prapradziadek, był również górnikiem na kopalni „Osterfeld”. Tomasz Galewsky i jego żona Maria nie znali języka niemieckiego, dopiero dzięki pięciu córkom, które chodziły w Niemczech do szkoły, poznali kilka niemieckich słów. Od 1903 roku rodzina Galewskych zamieszkiwała dom kopalniany na osiedlu zakładowym Stemmersberg w gminie Osterfeld.

Szybko nastąpił ślub Anny i Józefa. Małżeństwo z Niemcem byłoby dla niej, jak i dla wielu innych polskich emigrantów, z różnych powodów nie do pomyślenia: obrażani przez Niemców jako „Polaczki”, Polacy uchodzili w Niemczech za ludzi gorszego sortu. Dyskryminacja „nie-niemieckich” Polaków była w Zagłębiu Ruhry na porządku dziennym. Większość z nich uciekała więc po pracy do polskiego „społeczeństwa paralelnego”, pozostając wśród swoich. Małżeństwa międzykulturowe przez długi czas były niemożliwe z powodu „bycia obcym” w Niemczech, wspólnotę języka i kultury, presję rodziny oraz bliskość spowodowaną zamieszkiwaniem w zwartych grupach na osiedlach zakładowych. W takiej sytuacji także cztery siostry Anny Marii miały polskich mężów – również z Prowincji Poznańskiej. Najstarsza siostra Pelagia już w 1919 roku wróciła z mężem do Polski. 

Pierwsze dziecko Anny i Józefa przyszło na świat w 1922 roku – była to moja babcia Henriette. Początkowo młodzi ludzie mieszkali w ciasnocie w domu teściów Galewskych, aż w roku 1924 wprowadzili się do własnego mieszkania na przedmieściach Osterfeld. Henriette wychowywała się wraz z dwójką młodszego rodzeństwa, braćmi Janem Józefem i Edmundem. Jak wiele innych polskich dzieci z Zagłębia Ruhry wakacje letnie w latach trzydziestych spędzali regularnie u rodziny w Poznańskiem. Z dworca głównego w Oberhausen odjeżdżał zbiorczy pociąg dla dzieci z Zagłębia Ruhry, którym każdego lata do dziadków Tomczaków w Poznańskiem jechała także Henriette. Rodzina trzymała się razem, także w Osterfeld. Co weekend cała rodzina spotykała się razem: wujowie, ciotki, kuzynki i kuzyni. Jedzono, pito, a przede wszystkim tańczono. Towarzyskość była główną cechą rodziny.
Po zakończeniu szkoły ludowej moja babcia Henriette uczyła się na sprzedawczynię.

Na początku lat czterdziestych na zabawie tanecznej Henriette poznała swego późniejszego męża, a mojego dziadka. Był muzykiem, grał w orkiestrze. Oprócz perkusji i trąbki grał także na skrzypcach. Nazywał się Heinz Johannes Mlinski. On także był Polakiem z Zagłębia Ruhry, urodzonym w 1921 roku w Bottropie. Jego rodzina pochodziła ze Smolna w powiecie puckim na Pomorzu. Ojciec, Daniel Paweł Mlinski, był również górnikiem i pracował w kopalni „Prosper” w Bottropie. W 1945 roku moi dziadkowie, Henriette i Heinz Johannes zawarli ślub. Mieli dwie córki. Starsza, Jutta, urodziła się w 1946 roku, a w 1950 roku na świat przyszła moja matka, Marlies.

Po wybuchu II wojny światowej istniał jeszcze regularny kontakt z polskimi krewnymi, z Tomczakami w Poznańskiem, których odwiedzano do 1943 roku. Jednak wraz z zakończeniem wojny i powstaniem kontrolowanego przez Sowietów reżimu w Polsce tymczasowo ustały kontakty między obydwiema gałęziami rodziny. Po 1945 roku zaginął również język polski u rodziny mieszkającej w Niemczech: od trzeciego rozbioru Polski w 1795 roku, w ramach germanizacji zaboru pruskiego, także mieszkający tam Polacy aż do XX wieku poddawani byli presji germanizacyjnej, podobnie jak Polacy z Zagłębia Ruhry. Chociaż pochodzący z nowych pruskich prowincji „pruscy Polacy” mieszkający nad Renem i Ruhrą posiadali niemieckie lub pruskie obywatelstwo i dobrze integrowali się w życiu zawodowym, to jednak narażeni byli na dyskryminację etniczną i społeczną. Aby zachować swój język, kulturę i styl życia na ogół trzymali się między sobą, także przy wyborze partnera życiowego. Przez długi czas język polski, kultura i tradycje opierały się germanizacyjnej presji. Jednak zmieniło się to w czasach narodowosocjalistycznych. „Wraz z przejęciem władzy przez Hitlera dramatycznie pogorszyła się sytuacja mniejszości polskiej. Związki i organizacje ‘zglajchszaltowano’, musiały bronić się przeciwko ingerencjom z zewnątrz. Narastająca nagonka przeciwko Polsce oraz napaści faszystowskich bojówek w dużym stopniu zniszczyły polskie organizacje. […] W Oberhausen w 1939 roku […] liderzy mniejszości polskiej zostali aresztowani i osadzeni w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.“[1] Ze strachu przed napadami Polacy z Zagłębia Ruhry na ogół unikali używania języka polskiego, a pokolenie wojenne i powojenne już nie uczyło się tego języka. Podobnie w rodzinie Tomczak/Mlinski.

Moja matka Marlies i jej siostra Jutta wychowywały się w domu kopalnianym w Oberhausen-Osterfeld. W siedem osób w ciasnym mieszkaniu: mój pradziadek Józef Tomczak i prababcia Anna, mój dziadek wujeczny Jan Józef oraz dziadkowie Henriette i Heinz Johannes Mlinski. W zasadzie nie istniała sfera prywatna. Miesiące letnie rodzina chętnie spędzała w należącym do mieszkania ogródku. Hodowano tam kury, sadzono warzywa, rosły jabłonki i śliwy. 

Pod koniec lat sześćdziesiątych moja matka poznała mojego przyszłego ojca. Ślub odbył się w 1971 roku, a potem nastąpiły przenosiny do osiedla kopalnianego. W 1972 roku przyszedłem na świat jako jedyny syn moich rodziców. Małżeństwo mojej matki i mojego ojca, Detlefa Barteita, po raz pierwszy oznaczało złamanie polskiej ‘tradycji’ rodzinnej. Rodzina Berteitów nie była polska, pochodziła z Litwy i przez ówczesne Prusy Wschodnie w 1918 roku przywędrowała do Zagłębia Ruhry.

W 1953 roku zmarła moja prababcia Anna Maria, w 1976 roku zmarł pradziadek Józef. Pod koniec 1979 roku moja babcia Henriette wraz z jej bratem Janem Józefem przenieśli się do nowoczesnego mieszkania w mieście. Skończył się czas osiedla kopalnianego, opalanie węglem należało odtąd do przeszłości. W nowym mieszkaniu było ogrzewanie gazowe, zintegrowana łazienka z prysznicem i ciepłą wodą.

 

[1] Netzwerk Interkulturelles Lernen, Geschichtswerkstatt Oberhausen e.V., „Polen im Pütt“. w: Geschichte(n) von Migration in Oberhausen – Hintergründe, Erinnerungen, Dokumente, listopad 2007 r., s. 12.

Decyzja 

Jestem więc Polakiem z Zagłębia Ruhry w trzecim pokoleniu, dzieciństwo i młodość spędziłem w Osterfeld-Oberhausen i mieszkam tu do dzisiaj. Wyrosłem w świadomości polskiego pochodzenia, bowiem opowiadano o tym z pokolenia na pokolenie. Już mając 15 lat interesowałem się moimi korzeniami i zacząłem badać swoją genealogię, gromadzić informacje i studiować historię Polski i Litwy. W połowie lat dziewięćdziesiątych, w trakcie studiów, wielokrotnie podróżowałem do Polski. Poznałem i pokochałem ten kraj i jego mieszkańców. Im starszy jestem, tym większe jest moje zainteresowanie i moje związki z krajem moich przodków. Dzięki tym historycznym zainteresowaniom poznałem przed kilku laty moją obecną żonę, Joannę. Urodziła się w Olsztynie i większość życia spędziła w Polsce. Tylko z powodu naszego małżeństwa opuściła Polskę. Wychodząc za rodowitą Polkę, ja, Polak z Zagłębia Ruhry, zamknąłem koło i na nowo ożywiłem tradycję rodzinną. Mamy teraz dwie córki: jedną w wieku trzech lat, drugą siedmiu miesięcy. Wraz z żoną już przed ślubem zdecydowaliśmy, że wrócimy do Polski. Dla mojej żony było to oczywistością, ponieważ nigdy nie zapuściła korzeni w Niemczech. Dla mnie ta decyzja to prawdziwy punkt zwrotny w moim życiu. Po stuleciu w Zagłębiu Ruhry moja rodzina wraca do kraju pochodzenia. Do nowej, a zarazem starej polskiej ojczyzny. Przyjaciele, znajomi, krewni pytają: dlaczego? Jest ku temu sporo powodów.

Chcę nadać mojemu życiu nową postać, chcę „spowolnić” moje życie. Gdy tylko jesteśmy w Polsce zauważam, jak odpoczywam, jak moje ciało i umysł nabierają nowych sił i regenerują się. Pojawia się we mnie zupełnie nowe odczucie ojczyzny. Rozumiem przez to jakość życia. Poczucie ojczyzny w Zagłębiu Ruhry, w Oberhausen, straciłem całkowicie już przed wielu laty. Istnieje tylko jako emocjonalne wspomnienie dzieciństwa i młodości.

Wraz z przekształceniami strukturalnymi w przemyśle górniczym Zagłębia Ruhry, zmierzającymi w kierunku przekształcenia regionu w region usługowy, zmianie uległ też dotychczasowy styl życia, a w ślad za tym stopniowo traciły znaczenie związki z lokalnością. Jako dziecko i nastolatek poznałem ostatnie lata przemysłu węglowego i stalowego. Właśnie one nadawały regionowi jego szczególną postać. Przekształcenia strukturalne nie zadziałały. Kiedyś Zagłębie Ruhry było przemysłowym sercem Niemiec, obecnie jest narodowym przytułkiem dla ubogich. Centra miast i całe dzielnice znajdują się na skraju wymarcia, ulice są zrujnowane, podobnie jak przedszkola, szkoły i inne instytucje publiczne. Przekształcenia doprowadziły również do ogromnej przemiany społeczno-kulturowej. Nie, to już nie jest moja ojczyzna.

Najważniejszą przyczyną są jednak nasze dzieci. Jako rodzice starannie przemyśleliśmy, gdzie nasze córki mają najlepsze szanse na dobrą przyszłość. Doszliśmy szybko do wniosku, że może to być tylko Polska. Polska to wspaniały kraj, z ogromnym potencjałem i wielością możliwości. Kraj, który rozwija się. W Polsce nasze dzieci znajdą dobrze funkcjonujący system szkolny, homogeniczne społeczeństwo oparte na wartościach, które podzielamy i bezpieczeństwo dla ludności jak w żadnym innym europejskim kraju.

Nasz rozkład jazdy jest gotowy. Najpóźniej za dwa lata nasze centrum życiowe przenosimy do Olsztyna. To miasto oferuje nam wraz z dobra infrastrukturą wszystko, czego oczekujemy. Pierwszy krok zrobiliśmy w 2016 roku, kupując parcelę pod budowę domu. Nasze dzieci są dwujęzyczne, więc język polski nie jest dla nich obcą mową, ja także pilnie uczę się polskiego. Niestety, jako dorosłemu trudniej mi to przychodzi niż dzieciom. Za pośrednictwem tzw. headhuntera otrzymałem już oferty pracy. Jednak w zanadrzu mamy kilka własnych pomysłów zawodowych.

Droga powrotna przez Warszawę

Ale największą przeszkodę postawiłem przed sobą ja sam. Chciałbym wrócić do ojczyzny jako Polak. Czyli z polskim, a nie z niemieckim obywatelstwem. To moje najgłębsze życzenie, bowiem jako Polak z Zagłębia Ruhry też jestem Polakiem. Moja żona ma polskie obywatelstwo, nasze córki również. Moją ambicją jest to, abyśmy byli całkiem polską rodziną. Mój pradziadek opuścił Orkowo jako Polak, jego rodzice i rodzeństwo tam pozostali. W Niemczech mieszkał z niemieckimi papierami, ale jego rodzeństwo od 1918 roku mieszkało w Polsce z polskimi papierami. Czy wskutek tego on sam był w mniejszym stopniu Polakiem? Utrzymuję dzisiaj kontakt z prawnukami rodzeństwa mojego pradziadka. Wszyscy mieszkają w Polsce, z polskimi papierami. A przecież mamy takie samo pochodzenie etniczne.

Po konsultacji prawnej z polską prawniczką zrozumiałem, że stoi przede mną w zasadzie tylko droga poprzez dowiedzenie rodowodu. Od lat uprawiam badania genealogiczne, dlatego łatwo mi przedłożyć własny rodowód. Wniosek składa się w polskim konsulacie w Kolonii, który kieruje dokumenty do urzędu wojewódzkiego w Warszawie. W lutym 2017 roku umówiłem się na spotkanie z konsulem, aby złożyć wniosek. Moje pragnienie zostania Polakiem poprzez otrzymanie obywatelstwa polskiego wywołało wielkie zdumienie, ponieważ zwykle to polscy obywatele zabiegają o niemieckie obywatelstwo. Przekazałem konsulowi wniosek oraz, jako załączniki, szereg aktów urodzenia i małżeństwa, przetłumaczonych przez przysięgłą tłumaczkę.

Mijały tygodnie i miesiące. W listopadzie 2017 roku otrzymałem wezwanie z Warszawy do przedłożenia dalszych dowodów. Ponieważ nie całkiem było dla mnie jasne, czego brakowało, moja żona zatelefonowała do urzędu wojewódzkiego. Urzędniczka opracowująca mój wniosek była bardzo życzliwa, pilna i pomocna. Zażądano oryginalnych aktów urodzenia i małżeństwa ze strony mojej matki, względnie ich uwierzytelnionych kopii. Ponadto domagano się dowodu, że mój pradziadek Józef Tomczak z Orkowa, powiat Śrem, prowincja poznańska, był Polakiem.

To dało się zrobić. Pracowniczki i pracownicy urzędów stanu cywilnego w Oberhausen, Bottropie i Śremie uprzejmie odnieśli się do mojej prośby i w ciągu kilku dni zebrali wszystkie potrzebne papiery. Starsze dokumenty znajdują się w archiwum w Poznaniu, Kaliszu i Gdańsku. Już nimi dysponuję. I tu chciałbym wspomnieć o wielkiej gotowości do pomocy pracowników tych instytucji. Polskie pochodzenie etniczne mojej matki mogę udowodnić wstecz do 1800 roku. Wszystkie nazwiska w tej linii rodziny oraz nazwiska małżonków są polskiego pochodzenia, wszystkie miejsca urodzenia sprzed 1900 roku znajdują się w Polsce. To powinno świadczyć o polskiej narodowości mojego pradziadka Józefa Tomczaka.

Termin składania pozostałych dokumentów upływa w czerwcu 2018 roku. Sumiennie i wedle całej mojej wiedzy zebrałem całą dokumentację. Formalna decyzja o tym, czy moja rodzina była polską znajduje się w dyspozycji urzędów w Warszawie.

 

Patrick Barteit, luty 2018 r.

Wielkie spotkanie po latach

 

W czerwcu 2018 roku nadszedł czas naszego wyjazdu. Dokładnie 16 czerwca 2018 roku udaliśmy się naszym kamperem w podróż do Orkowa - miejscowości, w której urodził się mój pradziadek. Wróciłem tu z moją rodziną ponad sto lat po tym, kiedy Józef Tomczak opuścił swój rodzinny dom, z zamiarem odwiedzenia krewnych.

Mówiąc krótko: to był jeden z najbardziej emocjonujących dni w moim życiu. Niebo było bezchmurne a temperatura już nad ranem sięgała 30 stopni Celsjusza. Parking, na którym zaparkowaliśmy nasz kamper, był usytuowany bezpośrednio nad Wartą. Stąd rozpościerał się widok na Orkowo oraz pola mojej rodziny.

O godzinie 10 przyjechał po nas mój kuzyn, Krzysztof Budzyń - historyk i mieszkaniec Śremu. Razem udaliśmy się najpierw do Binkowa, gdzie urodziła się moja praprababcia Stanisława Tomczak, z domu Bratkowska. Tu zwiedziliśmy dawne gospodarstwo Bratkowskich, które dziś nie jest już w posiadaniu rodziny.

Następnie, w końcu nadszedł moment, w którym mogliśmy ruszyć do Orkowa, by odwiedzić gospodarstwo do dziś należące do mojej rodziny. Jest to małe, rodzinne gospodarstwo zajmujące się hodowlą bydła i trzody chlewnej. Zostało ono założone 9 czerwca 1870 roku przez mojego praprapradziadka Michała Tomczyka i jego żonę Marianną Skorupską. Dalej prowadzili je mój prapradziadek Józef i jego żona Stanisława. W latach 50tych, po śmierci Józefa, gospodarstwo przeszło na siostrę pradziadka Zofię i jej męża Bronisława Pawlisiaka. Obecnie mieszkają tam wujek Edward Pawlisiak z żoną Bożeną oraz ich syn Sławomir z żoną Renatą i dziećmi Dominiką i Jakubem.

To pierwsze spotkanie trudno ująć w słowa. Dla mnie przerodziło się ono w prawdziwą eksplozję wrażeń. W obliczu ludzi, obejścia, radości, ale też wielu pytań, upału, całego tego wyjazdu, czułem się jak w transie i chwilami miałem wrażenie, że tracę grunt pod nogami.

Na spotkanie przywieźliśmy z Oberhausen stare rodzinne fotografie, a ciocia Bożena wyjęła z szafy stary album rodzinny. Ku zdumieniu wszystkich okazało się, że jesteśmy w posiadaniu wielu identycznych zdjęć. Prawdopodobnie wtedy, w latach 20tych XX w., mój pradziadek wysyłał sporo zdjęć swoich dzieci i rodziny z Oberhausen do rodziców w Orkowie - i na odwrót. Wujek Edward przypomniał sobie, jak opowiadano, że moja babcia Henriette, będąc dzieckiem i młodą dziewczyną, często przyjeżdżała tu na wakacje.

Wspólnie spędzone godziny minęły jak z bicza strzelił. Późnym wieczorem wróciliśmy do naszego kampera. Podczas gdy żona i dzieci położyły się do snu, ja jeszcze długo siedziałem nad brzegiem Warty i, rozkoszując się ciszą i przyrodą, porządkowałem swoje uczucia, wrażenia i myśli. Byłem szczęśliwy i smutny jednocześnie. Smutny, bo babci Henriecie i pradziadkowi Józefowi nie było już dane zobaczyć mnie podążającego ich śladami. Szczęśliwy, bo czuję się jakbym był tam zakorzeniony, jakbym był w domu - cząstką całości, cząstką Polski.

Od tego pierwszego spotkania regularnie odwiedzamy rodzinę i Orkowo. Najmłodsi w gospodarstwie, Dominika i Jakub, są w wieku naszych dzieci i wszyscy bardzo dobrze się między sobą dogadują. Na rok 2021 zaplanowaliśmy kolejną podróż, tym razem w towarzystwie mojej mamy, która też chciałaby poznać rodzinę w Polsce i zobaczyć dom, w którym urodził się jej dziadek.

Jak wspomniałem, mój kuzyn Krzysztof Budzyń, z którym jesteśmy spokrewnieni przez rodzinę mojej praprababci Bratkowskiej, jest historykiem w Śremie. Tam też wydaje założone przez siebie czasopismo „Śremski Notatnik Historyczny“, a ponieważ pomysł również formalnego potwierdzenia mojej polskiej narodowości zyskał i jego aprobatę, w numerze 22 jego czasopisma ukazała się historia mojej rodziny, wywołując wiele pozytywnych reakcji. W zasadzie nikt w Polsce, kto poznał historię mojej rodziny i z kim dotąd na temat rozmawiałem, nie wątpi w to, że jestem Polakiem.

Pismo z Warszawy

11 stycznia 2019 roku otrzymałem list polecony z warszawskiego Urzędu Wojewódzkiego. Gdy go otwierałem trzęsły mi się ręce. Rozczarowanie było wielkie: długie pismo zawierało informację o odrzuceniu mojego wniosku o przyznanie polskiego obywatelstwa oraz uzasadnienie decyzji.

Wszystkie dokumenty, które wraz z drzewem genealogicznym załączyłem do wniosku, nie wystarczyły jako dowód. Chcąc dokładnie dowiedzieć się, co było przyczyną odmowy, ponownie zadzwoniliśmy do Urzędu Wojewódzkiego. Odpowiedź jest bardzo prosta: zgodnie z prawem polskim dokumenty poświadczające pochodzenie (metryki urodzeń i ślubów) muszą być wydane przez polski urząd stanu cywilnego. Mój pradziadek urodził się w 1900 roku. W tym czasie państwo polskie nie istniało, a więc wszystkie osoby urodzone przed 1918 rokiem, które po 1918 roku nie zadbały o wyrobienie sobie polskich dokumentów, z definicji nie są Polakami, nawet, jeśli ich nazwiska i nazwiska ich przodków były bez wyjątku polskie, a ich miejsca urodzenia znajdowały się na terenach obecnej Wielkopolski.

 

Najwyższa instancja

Po pierwszym szoku musiałem jeszcze mentalnie przetrawić rozczarowanie. Trochę to trwało, ale... „Jeszcze Polska nie zginęła“: to ulubione powiedzenie mojej babci, przytaczane przez nią w trudnych sytuacjach, pobudziło i mojego „ducha walki“. Dla mojej żony i dla mnie było i nadal jest oczywiste, że chcemy wrócić do Polski i tam żyć. Nasze dzieci są na to dobrze przygotowane. Wychowują się dwujęzycznie, więc po przeprowadzce nie będą miały problemów językowych.

Wraz z żoną zaczęliśmy zastanawiać się nad innymi możliwościami. Szukając informacji, natrafiłem na Instytut Polski w Düsseldorfie. Jest to placówka podległa Ministerstwu Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej, która służy m.in. wymianie kulturalnej między Polską i Niemcami. Podejmuje ona również tematy historyczne. W skierowanym do Instytutu piśmie krótko opisałem moją sytuację i związaną z nią sprawę. Nieco później, korzystając z zaproszenia Instytutu, udaliśmy się z żoną do Düsseldorfu. W szczegółowej rozmowie z pracownikiem Instytutu dowiedzieliśmy się, że obywatelstwo polskie może nadać Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzej Duda. W związku z tym, 23 maja 2019 roku udałem się na umówiony termin wizyty w polskim Konsulacie w Kolonii. Podczas spotkania przedstawiłem moją sprawę i złożyłem wniosek o nadanie polskiego obywatelstwa przez Prezydenta, dołączając obszerne uzasadnienie mojej prośby.

Jak dotąd nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Jedynie w ubiegłym tygodniu Konsulat poinformował mnie, że w takim przypadku nie ma wyznaczonych terminów i nikt nie może określić, kiedy można spodziewać się odpowiedzi. Kolejny raz mój los spoczywa w rękach Warszawy…

 

Patrick Barteit, grudzień 2020 r.

Mediateka
  • Akt urodzenia Józefa Tomczaka

    Akt urodzenia Józefa Tomczaka
  • W domu rodziny Tomczak/Galewsky, lata 20. XX w.

    Rodziny Galewsky, Kobuczyński, Jankowiak, Vinc i Tomczak w domu rodziny Tomczak/Galewsky przy ulicy Ziegelstrasse 63b, Osterfeld, lata 20. XX w.
  • Maria Galewska, lata 20. XX w.

    Maria Galewska, lata 20. XX w.
  • Stanisław Tomczak (brat Józefa Tomczaka), 1925 r.

    Stanisław Tomczak (brat Józefa Tomczaka), 1925 r.
  • Jan Józef Tomczak (syn Józefa Tomczaka), 1926 r.

    Jan Józef Tomczak (syn Józefa Tomczaka), 1926 r.
  • Przed domem rodziny Tomczak/Galewsky, Osterfeld, 1929 r.

    Wesele Heleny Galewsky. Rodziny Tomczak, Galewsky, Jankowiak i Kobuczyński przed domem rodziny Tomczak/Galewsky, Ziegelstr. 63b, Osterfeld, 1929 r.
  • Goście weselni na podwórku rodziny Tomczak/Galewsky, Osterfeld, 1929 r.

    Wesele Heleny Galewsky. Rodziny Tomczak, Galewsky, Jankowiak i Kobuczyński przed domem rodziny Tomczak/Galewsky, Ziegelstr. 63b, Osterfeld, 1929 r.
  • Zdjęcie rodzinne, Osterfeld, 1930 r.

    Rodziny Galewsky, Vinc, Tomczak, Jankowiak, Kobuczyński i Biały w domu rodziny Tomczak/Galewsky na ul. Ziegelstr. 63b, Osterfeld, 1930 r.
  • Henriette Tomczak (córka Józefa Tomczaka), Osterfeld, lata 30. XX w.

    Henriette Tomczak (córka Józefa Tomczaka), Osterfeld, lata 30. XX w.
  • Henriette Tomczak, lata 30. XX w.

    Henriette Tomczak, lata 30. XX w.
  • Henriette Tomczak auf dem Motorrad von Antoni Jankowiak

    Henriette Tomczak auf dem Motorrad von Antoni Jankowiak in der Mellinghofer Str. Oberhausen, 1940er Jahre
  • Józef Tomczak w swoim mieszkaniu, lata 40. XX w.

    Józef Tomczak w swoim mieszkaniu na ulicy Osterfelder Str. 147, Osterfeld, lata 40. XX w.
  • Wesele Henriette Tomczak i Heinza Mlinskiego, 1945 r.

    Fotografia weselna Henriette Tomczak i Heinza Mlinskiego w domu rodziny Mlinski przy ulicy Kapitän-Lehmann-Str. 13, Bottrop, 31 XII 1945 r.
  • Józef Tomczak z prawnukiem Patrickiem Barteitem, Osterfeld, 1975 r.

    Józef Tomczak z prawnukiem Patrickiem Barteitem w swoim ogrodzie przy ul. Osterfelder Str. 147, Osterfeld, 1975 r.
  • Tył domu na osiedlu Stemmersberg przy ul. Ziegelstraße, Osterfeld, 2018 r.

    Tył domu na osiedlu Stemmersberg przy ul. Ziegelstraße, Osterfeld, 2018 r.
  • Patrick Barteit przed rodzinnym domem Tomczaków/Galewskych, Osterfeld, 2018 r.

    Patrick Barteit przed rodzinnym domem Tomczaków/Galewskych, przy ul. Ziegelstr. 63b, Osterfeld, 2018 r.
  • Patrick Barteit przed rodzinnym domem Tomczaków/Galewskych, Osterfeld, 2018 r.

    Patrick Barteit przed rodzinnym domem Tomczaków/Galewskych, przy ul. Ziegelstr. 63b, Osterfeld, 2018 r.
  • Patrick Barteit przed byłą kopalnią „Osterfeld“, Osterfeld, 2018 r.

    Patrick Barteit przed bramą wejściową do byłej kopalni „Osterfeld”, Osterfeld, 2018 r.
  • Na terenie byłej kopalni „Osterfeld“, Osterfeld, 2018 r.

    Patrick Barteit na terenie byłej kopalni „Osterfeld“, Osterfeld, 2018 r.
  • Dom rodzinny Józefa Tomczaka w Orkowie

    Dom rodzinny Józefa Tomczaka w Orkowie (2019)
  • Dom rodzinny pra-pra-babci Patricka Barteita Stanisławy Tomczak (z.d. Bratkowska) w Binkowie (Śrem)

    Od prawej: Patrick Barteit z kuzynem Krzysztofem Budzyniem, 2018 r.
  • Stara stodoła rodzin Tomczaków i Pawlisiaków w Orkowie, zbudowana w 1907 r.

    Od lewej: Patrick Barteit z córką Lili-Marleen, wujek Edward Pawlisiak, kuzyn Krzysztof Budzyń z Dominiką. 
  • Patrick Barteit w Orkowie

    Patrick Barteit w Orkowie, 2019 r.